February 5, 2021

Dwoje na drodze spotyka Boga – ks. Andrzej Luter

Film drogi? Melodramat? Komedia? Jaki jest “Południe – Północ” Łukasza Karwowskiego? Nieważne. Ważne, że jest dobry i oglądany jednym tchem.

Jakub (Borys Szyc), 29-letni zakonnik, opuszcza klasztor. Choruje na raka. Pozostało mu kilka tygodni życia, chce umrzeć poza murami klasztornymi. Planuje podróż nad morze, którego dotąd nie widział. Na przystanku autobusowym we wsi Trzy Morgi – gdzieś nad Pilicą, niedaleko Piotrkowa – spotyka Julię, dziewczynę, która dla pieniędzy była prostytutką w Warszawie, teraz ma HIV.

“Południe – Północ” Łukasza Karwowskiego to film drogi, który jednak wymyka się prostym kwalifikacjom. Nie jest to melodramat, jak chce dystrybutor, o trudnej miłości księdza i prostytutki. Nie jest to komedia romantyczna, choć akcja przetykana jest zabawnymi scenami (świetna Stanisława Celińska pasąca krowy). Karwowski zrobił moralitet o przeznaczeniu, któremu towarzyszy pozorny przypadek, a w istocie cud Boga. Prof. Stefan Swieżawski mówił, że największe cuda, jakie otrzymujemy od Stwórcy, to przypadkowe spotkania, które nagle całkowicie zmieniają bieg naszego życia. Po latach dopiero odkrywamy, że był to dar od Boga.

Takim cudem było spotkanie Jakuba i Julii. Postanowili wędrować na północ, ku morzu, kierując się położeniem słońca, bo słońce i bicie dzwonów wyznaczało rytm czasu w klasztorze. Ich droga wiedzie przez przestrzenie środkowej Polski – wiejskie opłotki, bagienne rozlewiska, przybrzeżne trawy, łąki, lasy, rzeki i w końcu piaski na plaży. Krajobraz ten, świetnie sfotografowany przez Marka Rajcę, nadaje opowieści wymiar trochę nierealistyczny, poetycki.

Takie wrażenie pogłębiają postaci grane przez Roberta Więckiewicza, anioła stróża. Spotkania z nim zmieniają bądź ratują życie bohaterów. Taki jest zakonnik wyprowadzający Jakuba z klasztoru, taki jest też Kleń (samotnik polujący na dziki), który powie do pragnącej śmierci Julii: “Jeszcze będziesz błagać Boga, żeby nie umrzeć za wcześnie”. Milczący grzybiarz wskaże Julii drogę, na której znajdzie ociemniałego Jakuba, a podwiezie ją w to miejsce brutalny tirowiec. Maniek, pijak, ojciec kilkorga dzieci, będzie ostatnią osobą nawróconą dzięki Jakubowi. Potem nastąpi grzech, który jako spełnienie musi oznaczać śmierć dla Jakuba i wyzwolenie dla Julii.

Film Karwowskiego to także obraz o marzeniach młodego księdza – wie, że zaraz umrze, i dlatego każda minuta życia liczy się jak jeden dzień, miesiąc, rok. Dlatego chce łódką popłynąć w morze, gdzieś pojechać, pogadać, popatrzeć, żyć na zewnątrz, dla kogoś, a tym samym dla Boga. I zyskać coś dla siebie. Jakub grany przez Szyca jest prawdziwy i spontaniczny, potrafi zatrzymać się nad banalnym zdarzeniem. Miał czas, chociaż miał go bardzo mało. Modlitwa wymęczonego i ociemniałego Jakuba na brzegu rzeki jest takiej postawy dobrym dowodem. Klęcząc, dziękuje Bogu za to, że jeszcze żyje. “Ty mnie prowadź, niech będzie tak, jak Ty chcesz. I niech Julia nie zrobi czegoś nieodwracalnie głupiego”. Potem przy polnej kapliczce wyspowiada Julię. Dziewczyna po sakramencie nie ukrywa swojej spontanicznej radości.

Karwowski być może nieświadomie wstrzeliwuje się w to, co można nazwać wąską drogą kapłaństwa, stylu życia księdza, któremu wydaje się, że zna się na wszystkim, a zagoniony udaje, że nie ma czasu dla drugiego człowieka, zabijając w ten sposób swoje uczucia. A Jakub nie boi się najtrudniejszych sytuacji i pytań, bo życie tu i teraz się kończy. Nie wiadomo przecież, kiedy od Boga otrzymamy następną szansę.

Czy tak jednak miało skończyć się życie Jakuba – poprzez grzech do szczęścia Julii? Najpierw jest śmierć i słowa dziewczyny: “Boże, nigdy Ci tego nie wybaczę; nie wiem, co byś musiał zrobić, żebym w Ciebie uwierzyła”. A potem szczęście, którego ucieleśnieniem jest dziecko i wyznanie: “Jakub, nie boję się, tak naprawdę po raz pierwszy w życiu nie boję się”. Szkoda, że reżyser nie zakończył filmu wyznaniem “niewiary” Julii, przez co zostawiłby widza w egzystencjalnym rozdarciu, nie byłoby wtedy tego nachalnego “usensownienia” grzechu Jakuba.

Ostatnia scena zresztą – jak wynika z napisów końcowych – została sfotografowana przez samego Karwowskiego, a nie przez Rajcę, co by wskazywało, że reżyser czuł niedosyt i postanowił w ostatniej chwili podać widzowi morał na tacy. Niepotrzebnie, bo film broni się bez tej sceny. Pokazuje bowiem, że spotkanie dwojga ludzi nadaje sens ich życiu, ale także śmierci, która najpierw może powodować bunt, nawet przeciwko Bogu, bo przecież w wymiarze doczesnym tracimy kogoś bliskiego, już go nie dotkniemy i nie usłyszymy jego głosu.

Ostatecznie zatem film Karwowskiego to obraz o triumfie ojca Jakuba. Zakonnik znalazł wartość życia przez to, że pozwolił drugiej osobie – z pomocą Boga – uwierzyć w siebie, w swoją siłę, i dał jej na nowo życie oraz wyzwolenie z lęku.

RECENT POSTS